Związek partnerski – czy to klucz do sukcesu?
Nie ma recepty na idealny związek, bo takich chyba nie ma. Piszę to z perspektywy osoby, która ma drugiego męża i tzw. rodzinę…
Nie ma recepty na idealny związek, bo takich chyba nie ma. Piszę to z perspektywy osoby, która ma drugiego męża i tzw. rodzinę…
Instagram to duże medium społecznościowe, które pochłonęło do tego stopnia, że już niemal każdy z nas posiada tam konto. Co gorsze spędzamy tam nawet kilka godzin dziennie!
Sama swoje konto prowadzę już od 5 lat, więc mam spore doświadczenie w tej kwestii. Włożyłam w to medium ogrom pracy i pieniędzy. A wszystko po to by moje konto wyglądało tak, a nie inaczej. Dawny Instagram kojarzył mi się z fajną społecznością, ale dzisiaj to już chyba przeszłość.
Instagram nie działa już według starych zasad. Regularne aktualizacje sprawiają, że już chyba nikt nie nadąża za ciągłymi zmianami.
Kiedyś wystarczyło wrzucić zdjęcie i ono wyświetlało się odbiorcom. Dzisiaj to Instagram decyduje komu się pokarzemy, a komu nie.
No i dla mnie to jest właśnie ta największa i trochę zaporowa zmiana. Bo co zrobić żeby Instagram chciała pokazać moje zdjęcie moim odbiorcom?
Hasztagi – czarodziejski znacznik, który powoduje, że nasze zdjęcie pojawia się pod konkretnym hasztahiem, np. #sukienka. To ma pomóc w wyszukiwaniu konkretnych treści. Tylko czy aby na pewno tak działa?
Dodawanie hasztagów może być zgubne i warto o tym wiedzieć.
Jeśli dodajesz hasztagi zgodnie z zasadami Instagrama to powinny przynieść Ci same korzyści, ale to niestety nie jest takie proste
Istnieje lista hasztagów które są zbanowane, czyli są na tak zwanej czarnej liście i ich używanie powoduje, że jesteście niestety nie widoczni. Efekt? Twoje piękne zdjęcie nie wyświetla się pod hasztagami, które tak skrupulatnie dobierałeś do swojego cudownego zdjęcia.
Ogólnie ktoś może powiedzieć, że co to za problem, po prostu nie używaj zakazanych hasztagów. A no problem jest taki, że lista hasztagów jest płynna i choć słowo, które z naszej perspektywy jest niegroźne, dla Instagrama niestety może być.
Przykład?
Dajmy na to: #boho #brain #like #ig
Ja akurat nie wiążę tych słów z niczym złym i nie wpadłabym na to, że używanie tych ich spowoduje, że mój profil stanie się jeszcze bardziej niewidoczny…
Dodam jeszcze, że te pozycje są zbanowane na dzień dzisiejszy. Co oznacza, że jutro te słowa mogą być już dozwolone. Prawa Instagrama… :/
Wychodzi więc na to, że weryfikacji powinniśmy dokonowyać za każdym razem przed dodaniem nowego zdjęcia, by nie narazić się na shadowbana.
Dla ułatwienia można też skorzystać z aplikacji i stron ułatwiających taką weryfikację np. Hasztagban, ale oczywiście trzeba o tym pamiętać i znaleźć na to czas. Dodam tylko, że takich stron i aplikacji jest całkiem sporo, ja akurat jeśli sprawdzam hasztagi to zazwyczaj za pomocą tej stronki. Prawda jest jednak taka, że rzadko o tym pamiętam i po prostu zazwyczaj tego nie robię.
Cóż z pewnością Instagram widzi dużo 😉 Czyli ja, zabiegany człowiek, który chce sobie usprawnić pracę, korzystający z aplikacji do planowania postów, obcinam sobie zasięgi.
Nie wiem na ile to prawda, ale ponoć IG widzi wszelkie działania na zasadzie kopiuj wklej. Czyli nawet jeśli chcesz sobie ułatwić życie i piszesz post na komputerze, a potem wysyłasz go sobie na maila i potem kopiujesz treść i post gotowy, to też obcinasz zasięgi. Bo takie działania są traktowane jako mechaniczne, a wszelkie działania botów są blokowane.
Osobiście akurat w tę teorię nie wierzę i korzystam z aplikacji Preview, bo ułatwia mi życie i pozwala zaplanować posty z wyprzedzeniem. Jeśli dbasz o estetykę swojego profilu, to z pewnością ma dla Ciebie znaczenie kolejność poszczególnych zdjęć. Feed profilu powinien być spójny, a za pomocą tej aplikacji łatwiej mi to ogarnąć. Jest to o tyle fajne, że mogę sobie zaplanować również treść publikowanego posta i potem go tylko wyeksporować. Jedyne o co dbam, to to by hasztagi nie były identyczne pod każdym zdjęciem. Pilnuję by były różne i nawiązywały treścią do zdjęcia.
To już nie jest tak jak było kiedyś. Właśnie ta ilość nakazów i zakazów powoduje, że coraz mniej czasu poświęcamy ludziom, którzy stoją za poszczególnymi profilami. A wszystko dlatego, że coraz więcej czasu musimy poświęcać na weryfikację treści które publikujemy. Ograniczenia dotyczą nie tylko poszczególnych hasztagów, ale również ich ilości i kolejności. Do tego dochodzą ograniczenia w postaci ilości lajków jakie możecie zostawić pod zdjęciami w ciągu godziny, a także komentarzy.
Serio? No po prostu zaczyna to być jakaś aplikacja reżimowa, która nie tylko decyduje co mam zobaczyć, ale też co mogę skomentować i polajkować. No bo wiadomo, są ograniczenia więc trzeba się dobrze zastanowić czy na pewno chcę zostawić komentarz, czy serduszko, pod danym zdjęciem…
Ehhh… Tęsknię za dawnym IG i swobodą którą dawał.
Czuję się zdezorientowana ciągłymi zmianami, bo już sama nie jestem pewna jak działa Instagram. Jedno wiem na pewno, ogranicza naszą swobodę publikacji i zaangażowania pod zdjęciami.
Po tylu latach pracy włożonej w to medium czuję się oszukana i zniesmaczona.
Instagramie dokąd zmierzasz?
Po więcej z życia wziętych pogadanek, zapraszam na Youtube i Instagram.
Kiedy słyszysz słowo depresja od razu następuje etap zaprzeczenia. Nie, mnie to nie dotyczy. Przecież depresja dotyka tylko osoby słabe. Wszystko u mnie ok. mam tylko chwilowy spadek formy.
Możliwe że tak właśnie jest i wystarczy trochę odpocząć, nabrać sił, by znowu działać na pełnych obrotach. Ale jeśli możesz sobie pomóc w naturalny sposób, to właściwie czemu nie?
Do dzisiaj pamiętam jak kiedyś zaproponowałam przyjaciółce, by wybrała się do lekarza. Od miesięcy chodziła jak struta, bez energii do życia i ze zwieszoną głową.
Obraziła się.
No bo przecież jak mogłam zasugerować, że ma jakiś problem. Ma. I myślę że nadal sobie z nim nie poradziła, ale brakuje jej odwagi by sobie pomóc.
Najważniejsze to przyznać przed sobą, że problem jest. Bo jeśli dostrzegasz, że czujesz się rozdrażniona, masz częste wahania nastroju, dopada Cię wielotygodniowa niemoc i bezsilność, to sygnał, że coś jest nie tak.
Przede wszystkim nie czekaj aż sytuacja zajdzie za daleko. Jeśli czujesz się osłabiona, a entuzjazm gdzieś opadł, to nie czas by od razu sięgać po antydepresanty, ale najlepszy na pierwszy krok. Właśnie wtedy warto sięgnąć po odpowiedni suplement diety, taki jak Relan. Nikt nie musi wiedzieć, że masz gorsze dni, ważne, że Ty o tym wiesz i masz świadomość, że możesz sobie pomóc.
Oczywiście długotrwały spadek mocy nie zawsze oznacza depresję, ale jeśli czujesz, że sytuacja wymyka Ci się spod kontroli, wybierz się do lekarza i opowiedz o swoich odczuciach. Nie wstydź się, lekarz jest po to żeby Ci pomóc, a nie oceniać.
Czy naprawdę jedna tabletka może odmienić Twoje życie?
Jedna raczej nie 😉 Ale odpowiednia suplementacja pomoże poprawić Twoje samopoczucie.
Wygrał rozsądek i dobry skład, gdyż Relan zawiera tylko standaryzowane ekstrakty. Kompleksowy zestaw naturalnych składników koi nerwy, zwalcza stres i poprawia nastrój.
Relan to produkt wegański, który nie zawiera w sobie sztucznych składników i jest robiony według zasad Clean Label. Do tego ten zaskakujący skład, czyli:
Oznaczenie [%] to nic innego, jak procentowa zawartość substancji aktywnych, jakich możesz się spodziewać w poszczególnych składnikach. Być może nie wiesz, ale to właśnie ich zawartości czyni suplement skutecznym.
Relan to naturalny antydepresant, który ma niwelować skutki depresji, stresu i złego samopoczucia. Mieszanka precyzyjnie dobranych i niezwykle skutecznych ekstraktów roślinnych ma też inne działania:
– polepsza komfort snu,
– poprawia pamięć i koncentrację,
– pozytywnie działa na serce.
Dziękuję, że dotarłaś do końca tego tekstu. Wiem, że depresja to nie jest łatwy temat, ale prawda jest taka, że dotyka coraz większej ilości ludzi i to w różnym wieku. Nie bójmy się szukać pomocy i walczyć o lepszy stan naszego ducha. Nie bójmy się też pomóc najbliższym gdy widzimy, że ich świat nabrał czarnych barw.
Do następnego, a póki co tradycyjnie zapraszam na codzienną dawkę stories. Instagram to chyba mój drugi dom 😉
Mieszkanie urządzone w minimalistycznym stylu, to dokładnie to czego chciałam.
To był trudny remont, bo wykonany na odległość, ale o tym można było przeczytać Tutaj.
Dzisiaj zapraszam Cię, na dużą dawkę zdjęć, a może nawet inspiracji. Tylko proszę bądź łaskawa, bo to dopiero początek drogi do uzyskania przyjemnego dla oka wnętrza.
Ok. wstęp mamy już za sobą, to przejdźmy do konkretów 😉
Mieszkanie jest niewielkie, ale myślę, że zaplanowane rozmieszczanie dobrze się u nas sprawdzi. Kuchnia, serce każdego domu jest dość chłodna i minimalistyczna. Dominuje biel, szarość i czerń.
Łazienka w bloku ma mocno ograniczone możliwości. Ta jest naprawdę malutka, ale za to w miarę ustawna, więc chyba nie ma co narzekać, bo mogło być gorzej 😉
Łazienka, podobnie jak kuchnia jest dość minimalistyczna, choć już nie w szarościach. Początkowo chciałam i tutaj zastosować chłodne kolory, dominujące w całym mieszkaniu, ale jednak zamiłowanie do drewna wygrało.
Jasny przedpokój z dużą szafą, jeszcze bardziej rozświetla tą przestrzeń i optycznie ją powiększa. Nie byłam pewna jakie wybrać drzwi, ale teraz już wiem, że to był dobry wybór.
Salon, czyli miejsce wypoczynku i rodzinnego spędzania czasu, powinien być wygodny, ale też efektowny. Dla mnie ważne było to by oprócz telewizora i kanapy z funkcją spania, było też miejsce do zjedzenia wspólnych posiłków. Kuchnia z pewnością by nas nie pomieściła 😉
Ważny był również ten fotel, który z sentymentu musiał się tu znaleźć, ale jest to też bezwzględnie najwygodniejsze miejsce do siedzenia.
Poza tym salon musi też dobrze wyglądać i być reprezentatywny. Nie lubię zbyt dużej ilości bibelotów, bo dla mnie to zwyczajne łapacze kurzu. Mimo to wiem, że dekoracje są ważne bo nadają charakter wnętrzu.
Póki co najbardziej charakterystyczne i dekoracyjne miejsce, to ściana nad kanapą, na której zawisły plakaty od Desenio. Kocham rośliny, ale w mieszkaniu w którym nie mieszkacie, a bywacie, raczej nic nie przeżyje. Dlatego właśnie zdecydowałam się na kwiaty w ramkach. Dzięki temu, wnętrze nie jest już takie zimne. Sześć plakatów, w różnych ramkach tworzą spójną całość. Moje plakaty to Pink Peonies No1, Pink Peonies No2, Rose Balloon, In Your Life, Rose Skirt, Flower Dream.
Nad stolikiem kawowym też sporo myślałam i ostatecznie zdecydowałam się na okrągły w kolorze jasnego dębu ze sklepu Edinos. Myślę, że jest minimalistyczny i nowoczesny, ale jednak ociepla to wnętrze. Wstępnie myślałam o szklanym, ale wtedy byłoby zbyt chłodno i sterylnie.
Sypialnia jest kontynuacją pozostałych pomieszczeń. Starałam się by wszystko pasowało do siebie stylem i kolorami. Brakuje tu ciepła i przytulnych kolorowych poduszek, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Są tutaj tylko dwa elementy dekoracji, minimalistyczny czarny żyrandol oraz plakaty Deseno również w motywie kwiatowym (Lasting Flowers, Delicate Flowers, Radiant Flowers)
Wiem, że jeszcze sporo rzeczy brakuje i trzeba tu włożyć jeszcze sporo pracy i pieniędzy, by dopracować styl tego mieszkania. Tyle, że mi się nie spieszy, wolę pewne rzeczy przemyśleć na spokojnie, niż podjąć pochopne decyzje.
Jeśli masz chwilę zapraszam na filmik w którym oprowadzę Cię po mieszkaniu i pokażę trochę więcej. Zdjęcia są urokliwe, ale nie pokażą tego co jest za kulisami 😉
Po więcej z życia wziętych pogadanek, zapraszam na Youtube i Instagram.
Remont potrafi być trudny i wyczerpujący…
Zacznę od tego, że należę do grona osób, które nie cierpią remontów. Nie chodzi o to, że nie mam pojęcia o remontach i wystroju wnętrz. Po prostu nie mam cierpliwości do „fachowców” i wszystkich tych przeciwności losu, z którymi trzeba się zmierzyć.
Przez ostatnie pół roku remontowałam mieszkanie oddalone od mojego miejsca zamieszkania o ponad 70 km. Niby fajnie, bo prace budowlane w mieszkaniu, w którym się mieszka to już level hard, ale warto wiedzieć, że na odległości też nie jest łatwo.
– Pierwszy i podstawowy, to własnie odległość, bo to ona utrudnia bieżące doglądnie prac i szybkie radzenia sobie z problemami i decyzjami, które trzeba podejmować.
– Większa odległość, równa się większe koszty samego remontu. To też minus, bo już sam remont sporo kosztuje.
– Nie znasz dobrze okolicy, więc trudniej znaleźć odpowiednich fachowców. Natomiast już w trakcie prac remontowych zmierzyłam się z problemem znalezienia odpowiednich sklepów w pobliżu. Często kończyło się to tak, że musiałam jechać do większego marketu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, by znaleźć wszystkie niezbędne rzeczy.
– Czas. Niestety dojazdy są męczące, stanie w korkach i dodatkowe kilka godzin by dojechać do miejsca docelowego, może wykończyć.
Mieszkanie które remontowałam wymagało generalnego remontu, czyli również wymiany wszystkich instalacji. Co za tym idzie, wymagane były wszystkie pozwolenia i fachowcy z odpowiednimi kwalifikacjami. W obcym mieście trudniej takich znaleźć, ale o tym wspominałam już wyżej.
Całkowity remont trwał około 4 miesięcy i myślę, że udałoby się go skończyć o wiele szybciej gdyby nie problem w postaci kaloryfera pod wanną, którego w sezonie grzewczym nie można się było pozbyć. Pech chciał, że w tym roku było dość długo zimno i do końca maja nie mogliśmy wykonać żadnych prac związanych z instalacją grzewczą.
Tak, to też było zabawne, bo każdy traktował mnie raczej z góry, jakbym totalnie na niczym się nie znała. Nawet moje wizyty w marketach budowlanych były dość zabawne. Kobieta w sukience przemieszczająca się między regałami z farbą, gipsem i śrubami, zdecydowanie budziła zainteresowanie.
Mój wniosek taki, że jeśli jesteś kobietą, która samodzielnie zajmuje się wszystkimi sprawami remontowo-budowlanymi, to musisz się liczyć z ciekawskimi spojrzeniami płci męskiej. Czasem będą Cię traktować jak głupią blondynkę. Taką która nic nie wie i na niczym się nie zna, ale z doświadczenia wiem, że całkiem sporo mężczyzn z przyjemnością pomoże i doradzi. Moja zasada była taka, że jeśli czegoś nie byłam pewna, to pytałam i na ogół dobrze na tym wychodziłam 😉
Ogólnie muszę przyznać, że cały remont przebiegł bardzo sprawnie. Oczywiście nie obyło się bez błędów i komplikacji, ale to chyba normalne przy tego typu pracach.
Na koniec trochę komiczno-dramatyczna sytuacja 😉
Ogólnie teraz kiedy to wspominam to myślę, że było to nawet zabawne. Natomiast gdy przypomnę sobie tamtą chwili, ehhh co to były za emocje…
Ogólnie gdy nadszedł w końcu Ten dzień, kiedy skończył się sezon grzewczy odetchnęłam z ulgą. Zadzwoniłam najpierw do spółdzielni, a potem do ciepłowni i umówiłam się na spuszczenie wody z pionu. Ponieważ jestem dociekliwa następnego dnia upewniłam się czy woda została spuszczona. Co usłyszałam? Ups… zapomnieli…
No dobra, zdarza się… Kolejnego dnia znowu dzwonię i co słyszę, no zapomnieli, ale jutro już na bank to zrobią. Więc kiedy nadchodzi dzień, gdy czekam na robotnika, który ma mi odciąć kaloryfer i podłączyć nowy, myślę sobie, a dobra, upewnię się czy na pewno woda jest spuszczona. I co słyszę?! Zapomnieli! W tym momencie nerwy mi puściły, zażądałam by zrobili to teraz natychmiast (szczegółów Ci zaoszczędzę). Gościu przyjechał w tempie ekspresowy, spuścił wodę, ale nie uwierzysz… w innym bloku….
Tym optymistycznym akcentem zostawiam Cię do następnego postu, w którym pokażę jaką transformację przeszło to małe mieszkanko 😉
PS A Ty lubisz remonty? Czy raczej unikasz jak ognia 😉
Po więcej z życia wziętych pogadanek, zapraszam na Youtube i Instagram.